Jakieś półtora roku przed poznaniem mojego prawdziwego bliźniaczego płomienia, miałam okazję doświadczyć jak to jest być czyimś fałszywym bliźniakiem. Było to dla mnie niezapomniane przeżycie, ogromna życiowa lekcja, aczkolwiek prawie skończyło się na policji.
Wszystkie imiona występujące w tekście są fikcyjne.
Dostałam wtedy nową pracę gdzie poznałam wielu ludzi w różnym wieku. Większość z nich była przyjazna i wykazywała zainteresowanie moją osobą. Powoli poznawaliśmy się nawzajem i zaprzyjaźnialiśmy się.
Byli też tacy, którzy trzymali dystans, szczególnie jeden chłopak, kilka lat starszy od mnie, pracujący w biurze obok. Był jak cień - zjawiał się nie wiadomo kiedy i tak samo szybko znikał. Nazywałam go "mysz" bo zawsze szokowało mnie to, jak bezgłośnie się poruszał. Nikt nigdy nie zdawał sobie sprawy, gdy wychodził do domu. Zawsze też był pierwszy w pracy. Nawet jak nam przynosił jakieś dokumenty, to miałam wrażenie, że po prostu wyrastał spod ziemi w ciągu sekundy. Trochę mi się to wydawało dziwne, aczkolwiek niegroźne.
Do tego był chyba o głowę ode mnie niższy, z wyglądu zupełnie nieatrakcyjny, powiedziałabym wręcz niezauważalny dla innych. Trzymał się z daleka od wszystkich, nie dzielił się z nikim szczegółami ze swojego prywatnego życia, a nawet miałam wrażenie, że nikt nic o nim tak naprawdę nie wie. Jedyne, co usłyszałam na jego temat to to, że niedawno urodziło mu się pierwsze dziecko. Nikt jednak nigdy nie widział ani jego żony, ani dziecka, nawet na zdjęciu. Niektórzy nie wierzyli nawet, że to prawda.
Czasami miałam wrażenie, że mnie obserwuje. Gdy próbowałam go zagadać po koleżeńsku, to wyraźnie widziałam, jak się stresuje - czerwienił się, miał nerwowe ruchy, ciągle uciekał wzrokiem, był przyjazny i zawsze pierwszy do pomocy, jednak odpowiadał chaotycznie. Myślałam, że jest zwyczajnie wstydliwy. Ja też jakoś szczególnie odważna nie jestem w relacjach międzyludzkich więc nie szukałam specjalnych przyczyn jego zachowania.
Była to moja pierwsza praca po odejściu od męża i wysłaniu dzieci do przedszkola. Miałam jeszcze wtedy bardzo dużo do uporządkowania w swoim życiu. Papierkowa robota i bieganie po urzędach zupełnie mnie przerastały. Pamiętam, że chciałam rozjaśnić jakieś wątpliwości odnośnie moich studiów i koledzy poradzili mi abym zapytała Kostasa. Zszokowało mnie to, jak bardzo próbował mi pomóc. Poprosił mnie o mojego maila żeby móc mi wysłać dodatkowe informacje odnośnie mojego pytania.
Z dnia na dzień dostawałam coraz więcej wiadomości. Nawet nie wiem kiedy, zaczął mi radzić nie tylko odnośnie moich studiów czy obecnej pracy, ale również na tematy dotyczące domu, czy nawet rozwodu. Znał się doskonale na prawie, papierkowej robocie, był inteligentny i miał dużo znajomości w różnych urzędach. Nie ukrywam, że jego pomoc była dla mnie szczególnie wartościowa. Zaczął mi również opowiadać o swojej rodzinie, nawet wysłał mi zdjęcia swojej żony i córki. Myślałam wtedy, że może to być początek prawdziwej przyjaźni.
Pewnego dnia napisał do mnie, że jest na spacerze w mojej części miasta i zapytał, czy nie chciałabym się spotkać z nim przy kawie. Myślałam, że jest z żoną i odpisałam mu, że chętnie się z nimi zobaczę. Jednak gdy dotarłam na miejsce, zauważyłam, że jest sam. Zrobiło mi się dziwnie.
- "A gdzie Irene? Myślałam, że ją poznam." - zapytałam od razu.
- "Najpierw to my musimy się poznać. Poza tym nie lubię mieszać spraw rodzinnych z pracą, ze znajomymi itd." - odpowiedział.
Typowy Kostas. Nikt z pracy nie poznał jego żony. Jednak nie ukrywam, że pierwszy alarm mi się włączył. Tyle słyszałam od innych dziewczyn o koleżeńskich relacjach z innymi mężczyznami, nawet ze swoimi byłymi będącymi w innych związkach. Niestety z mojego doświadczenia wiedziałam, że gdzieś, przy pierwszej lepszej okazji ZAWSZE pojawiał się jakiś podtekst seksualny. I to, czy ktoś był w związku czy nie, czy miał dzieci, czy nie - nie miało żadnego absolutnie znaczenia. Poza tym, jeśli bym nawet jakimś cudem trafiła na 100% wiernego faceta, to i tak mało było takich kobiet, które nie czuły zagrożenia z mojej strony. A że ja nie chciałam nigdy wchodzić w tego typu historie, dla własnego świętego spokoju, nigdy nie umawiałam się sam na sam z facetami.
Nie chciałam jednak wyjść na idiotkę i od razu uciec, jednak od tego czasu postanowiłam, że będę dokładnie obserwować jego każdy ruch. Był zupełnie inny niż w pracy. Nadal bardzo spięty ale już zauważyłam, że się we mnie wpatrywał jakby chciał poznać każdy szczegół mojego ciała. Wsłuchiwał się w każde pojedyncze, wypowiedziane przeze mnie słowo. Oczy mu się wręcz świeciły z radości. Próbował dowiedzieć się ode mnie czegoś więcej ale ja już powoli zaczęłam się blokować. Odpowiadałam przyjaźnie ale wolałam żeby tematy nie wchodziły na sprawy bardziej osobiste. On niby też ale jego oczy mówiły co innego.
Mimo wszystko, rozmowa była całkiem przyjemna. W drodze do domu zaczęłam się nawet zastanawiać, czy oby nie jestem zbyt przewrażliwiona na punkcie mężczyzn. Moja podświadomość jednak krzyczała na alarm.
Pewnego dnia, będąc w pracy, dostałam wiadomość, że w szufladzie czeka na mnie jakaś niespodzianka. W beżowej kopercie znalazłam własnoręcznie napisany wiersz z dedykacją dla mnie. Nie było to żadne wyznanie miłości, po prostu romantyczny wiersz. Do tego, Kostas ciągle znajdował kolejne powody żeby pojawiać się w naszym biurze. Łapałam go na tym, że na mnie patrzył a jego oczy wręcz błyszczały. Chyba czas na rozmowę…
Spotkaliśmy się na innym piętrze, gdzie nie było ludzi. Cała jego twarz aż roześmiała się z radości gdy mnie zobaczył. Zapytał się jak podobał mi się jego wiersz. Wiersz był świetny, ale cała ta historia wcale mi się nie podobała. Powiedziałam mu delikatnie, że ja go traktuję jak przyjaciela i że nie chcę absolutnie wchodzić pomiędzy niego a jego żonę. Dałam mu do zrozumienia, że nie jestem zainteresowana żadnym związkiem. Jednak on jakby w ogóle nie słyszał moich słów. Złapał mnie za dłoń. Spojrzałam na jego rękę, która w porównaniu do mojej przypominała rączkę dziecka! Zachciało mi się śmiać. On jednak spojrzał mi prosto w oczy i powiedział.
- "Ja nigdy nie pomyślałbym o czymś takim między nami! Ty jesteś dla mnie jak rodzina, jak siostra, nawet więcej niż rodzina! Dzięki tobie mogę znów pisać. Jesteś moją weną! Moją muzą! Ja nic, absolutnie nic, od ciebie nie chcę. Chcę tylko żebyś istniała w moim życiu i żebym mógł tworzyć! Nigdy nie zrobię żadnego podejrzanego ruchu w twoją stronę. Ja wiem jaka ty jesteś! Jaką masz cudowną duszę! Ile masz miłości w sercu. Ja doskonale wiem kim ty jesteś!" - powiedział.
To ciekawe, nawet ja nie wiedziałam wtedy kim tak naprawdę jestem, natomiast on zdawał się mieć już zupełnie klarowne zdanie na mój temat. Dla mnie wszystko było jasne - zakochał się we mnie i zaczął mnie idealizować. Po raz kolejny, dobitnie i dosłownie powiedziałam mu, że nie interesuje mnie żadna relacja z nim, jedynie na stopie koleżeńskiej i poprosiłam aby to uszanował. Śmiał się jedynie jakby słyszał jakiś dobry żart.
- "Ja nigdy nie spojrzę na ciebie w podtekście erotycznym!" - mówił - "Ty nawet nie wiesz kim ty jesteś. Ja wiem, umiem "czytać" ludzi. Ty jesteś dla mnie jak święta. Bóg wie co robi." - śmiał się z takim wyrazem jakby wiedział o mnie coś, czego ja nie byłam zupełnie świadoma.
Tego już było trochę za dużo jak dla mnie. Nie uważałam się za świętą, w Boga też jeszcze wtedy nie wierzyłam.
- "Uwierzysz!" - śmiał się w głos - "Zobaczysz, że uwierzysz! Udowodnię ci, że istnieje!"
Po raz trzeci upewniłam go o tym, że traktuję go tylko i wyłącznie jak przyjaciela i wróciłam do pracy.
Wierszy przybywało, wizyty w biurze były częstsze, wiadomości również. Miło było dawać komuś natchnienie, jego pomoc z dokumentami też była bardzo wartościowa, lubiłam bardzo z nim rozmawiać, jednak powoli zaczynało mnie to dusić. Miałam wrażenie, że robi to specjalnie aby być gdzieś blisko mnie.
Gdy tylko zauważył, że się oddalam, próbował przekonać mnie do tego, że jesteśmy identyczni! Nasze artystyczne dusze, wrażliwość, nawet nasze znaki zodiaku idealnie do siebie pasowały! Traktował mnie jak jakiegoś anioła który spadł mu z nieba. Kolejny raz dałam mu do zrozumienia, że ja nic od niego nie chcę a jego odpowiedź była taka sama - że on nawet nie mógłby pomyśleć o czymś między nami bo ja jestem dla niego święta i po prostu chce, żebym pozwoliła mu być w moim życiu.
Chciałam mieć takiego przyjaciela jak on. Chciałam wierzyć, że ja również mogę zaprzyjaźnić się z mężczyzną tak, jak moje koleżanki. Jednak coś wewnątrz mnie krzyczało, że mam od tego uciekać. Byłam pewna, że się we mnie zakochał i nie przekonywały mnie jego słowa.
Im bardziej się oddalałam, tym więcej pułapek na mnie zastawiał. Czasami nawet miałam poczucie, że on wierzy, że ja również odwzajemniam jego uczucia! Jakby kreował sobie własną, idealną rzeczywistość w swojej wyobraźni. Zaczął interesować się moją rodziną, chciał koniecznie zobaczyć zdjęcia mojego rodzeństwa, rodziców, dzieci.
Pamiętam też, jak popsuł się mój telefon. Usłyszał jak to mówiłam do kolegi siedzącego obok i tego samego dnia wieczorem zadzwonił do mnie:
-"Pod jakim numerem mieszkasz? Chcę ci coś dać!" - powiedział.
- "Ale ja nic nie potrzebuję. Dziękuję!" - odpowiedziałam. Jednak nie dawał za wygraną.
- "Nie będę wchodził! Tylko ci to zostawię i uciekam! Poza tym mam swoje wtyczki. Jak mi nie powiesz, to sam znajdę twój adres." - śmiał się.
Chyba rzeczywiście tak było, bo jak tylko mu podałam numer ulicy, to od razu usłyszałam podjeżdżający motor. Otworzyłam drzwi tylko na tyle żeby móc się z nich wychylić i go zobaczyć. Nie chciałam żeby dzieci go widziały. Wręczył mi niewielką papierową torebkę z ogromnym uśmiechem na ustach i uciekł. W środku znalazłam telefon. Od razu napisałam do niego wiadomość, że absolutnie nie mogę przyjąć jego prezentu. Co akurat nie zraziło go wcale, wręcz przeciwnie - jeszcze milej zaczął do mnie mówić.
- "Z jakiej planety ty jesteś? Nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ty? Ty jesteś niewinna jak dziecko! Aż nie mogę w to uwierzyć!" - mówił - "A możesz zrobić mi tę przyjemność i przyjąć ten telefon? Nie jest drogi, to dla mnie nic. A ty kiedy ostatnio dostałaś jakiś prezent? Musisz go przyjąć!"
Dobre pytanie. Sprawdziłam tylko w internecie cenę żeby w razie czego móc mu oddać pieniądze, a że rzeczywiście był to chyba najtańszy telefon jaki istniał na rynku, postanowiłam, chyba pierwszy raz w życiu, przyjąć prezent od kogoś spoza rodziny czy najbliższego grona przyjaciół. Nie posłuchałam intuicji tylko rozumu i zaraz przekonałam się jak wielki błąd popełniłam.
W kolejnych dniach zaproponował mi dosłownie wszystko. Począwszy od auta, po wycieczki, aż do lotu balonem. Gdy dowiedział się, że mam własne auto, to próbował przekonać mnie, że w centrum miasta bardziej przyda mi się motor. Oczywiście nie było szans żebym zgodziła się na jakąkolwiek wycieczkę z żonatym facetem. Wisienką na torcie było to, że nawet znalazł mi mieszkanie w jednej z najdroższych dzielnic, z widokiem na całą zatokę. Jak twierdził, było ono jego znajomego i nie chciał żadnej zapłaty. Mogłam sobie tam mieszkać jak długo chciałam. Nawet zaoferował, że pomoże mi się spakować i przenieść meble!
- "A może jeszcze razem wybierzemy kolor farby do sypialni i pomoże mi w umeblowaniu domu?!" - pomyślałam sobie.
Zaczęłam czuć się bardzo niekomfortowo. Szczególnie, że coś mi mówiło, że on na pewno dorobi sobie zapasowe klucze do tego mieszkania i będzie mógł wchodzić tam kiedy ja będę poza domem. Albo jeszcze gorzej - gdy ja będę w środku!! Skoro mógł przegrzebać moje biurko w pracy, to już mogłam spodziewać się po nim wszystkiego! Czułam jakby mnie próbował osaczyć ze wszystkich stron. Dusiłam się. Oczywiście nie przyjęłam od niego absolutnie nic i za każdym razem ucinałam rozmowę. On wtedy próbował jeszcze bardziej. To już wyglądało dla mnie jak obsesja. Nie rozumiałam dlaczego nie reaguje na moje słowa! Zupełnie ignorował moje zdanie!
Coraz częściej go unikałam. W pracy zachowywałam się miło, chciałam ochronić go przed plotkami ze strony innych. Ja byłam tam na kilka miesięcy, wiedziałam, że od początku zachowuję się fair, jednak jego czyny były dla mnie już co najmniej podejrzane. Inni też zaczęli zauważać, że się kręcił wokół mnie.
Zaczęłam również ucinać jego pomoc w jakiejkolwiek formie jednak on nie mógł znieść faktu, że ja go w ogólę nie potrzebuję. Próbował przekonać mnie, że bez niego w ogóle zginę. Nadal wysyłał mi propozycje pracy, kontynuacji studiów czy cokolwiek, co tylko przychodziło mu wtedy na myśl. Im bardziej ja się oddalałam, tym miał więcej pomysłów.
Jak twierdził, byłam tak cudowną i niewinną istotą, że chciałby podarować mi nawet gwiazdkę z nieba. Wszystko to niby bez żadnych podtekstów, bez chęci otrzymania czegokolwiek w zamian. Mówił, że chce chronić mnie i dzieci i że już teraz jesteśmy bezpieczni. Moja intuicja niestety biła na alarm! Wcale nie podobały mi się jego słowa.
Bardzo często łapałam go na tym, że porównywał mnie do siebie. To sprawiało, że nie byłam pewna czy on te piękne słowa mówi tak naprawdę o mnie czy o sobie. Zwróciłam mu kiedyś na to uwagę i odpowiedział:
-"Przecież my jesteśmy tacy sami! Nie widzisz tego?!"
Nie widziałam… Fajnie mi się z nim rozmawiało, był jednym z niewielu uczuciowych, intuicyjnych i romantycznych facetów jakich poznałam, bardzo inteligentny, jednak widziałam więcej różnic niż podobieństw pomiędzy nami. On był przebiegły jak lis, wszystko ukrywał, robił rzeczy tylko po to, żeby zyskać coś innego, nienawidził swojej pracy, swoich współpracowników mimo tego, że ciągle im pomagał, nawet miałam wrażenie, że żona i dziecko mu przeszkadzają. Był mroczny jak cień i uczepił się mnie wierząc, że wniosę trochę słońca w jego życie. Natomiast ja byłam jak otwarta książka - "czytajcie co chcecie", nie miałam żadnych tajemnic. Wierzyłam, że w każdym człowieku jest coś dobrego i tylko taką ich stronę chciałam widzieć. Zawsze stawiałam na pierwszym miejscu rodzinę i słuchałam się serca i intuicji. Nie mogłam nigdy zrobić czegoś, co nie współgrało z moimi wartościami czy wierzeniami.
Gdy próbowałam dowiedzieć się o co mu tak naprawdę chodzi, to zawsze się tylko uśmiechał i dawał mi do zrozumienia, że wie coś, czego ja jeszcze nie jestem świadoma. Teraz, patrząc wstecz widzę, że rzeczywiście musiał być przebudzonym człowiekiem. Ja wtedy byłam na etapie medytacji, autohipnozy, wierzyłam w reinkarnację, jednak jeszcze daleko mi było do zajrzenia w głąb prawdy. Nigdy nie chciał mi powiedzieć nic więcej. Zawsze tylko mi mówił, że niedługo sama się dowiem całej prawdy i wtedy już przestane od niego uciekać.
Pewnego dnia przyniósł mi do pracy prezent dla dzieci - jakieś koszulki i płyty CD z bajkami. Niby nic takiego ale dla zasady odmówiłam. Zupełnie bezmyślnie, w ramach wymówki powiedziałam, że nawet nie wiem czy nasz odtwarzacz działa. Wcisnął mi torebkę do ręki i powiedział, że to nie dla mnie tylko dla dzieci i żebym nie robiła scen, bo zaraz zaczną nas obgadywać. Już wtedy totalnie przestało mi się to podobać. Nie miałam ochoty go kryć, a tym bardziej nie chciałam żeby wciągał mnie w swoje sekrety.
Wieczorem usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam i doznałam szoku - Kostas stał na progu z odtwarzaczem w rękach. Miałam ochotę nawrzeszczeć na niego ale dzieci stały tuż za mną a obok słyszałam poruszenie sąsiada. Nie chciał odejść a ostatnia rzecz o jakiej marzyłam to było to, żeby sąsiedzi w całym bloku zaczęli mnie obgadywać. To był mój dom i nie chciałam tolerować czegoś takiego. Wzięłam szybko odtwarzacz i kazałam mu odejść. Byłam wściekła. Nie prosiłam o nic, uszczęśliwianie mnie na siłę też absolutnie nie działało, a do tego nie chciałam żeby przychodził do mojego domu!
Tłumaczyłam mu wiele razy, że nic od niego nie chcę. Skoro nie rozumiał po dobroci, to trzeba było to zakończyć raz na zawsze. Napisałam do niego, że nie chcę się już z nim kontaktować i pragnę mu zwrócić wszystkie te rzeczy. Włożyłam wiersze do torebki i telefon z odtwarzaczem do pudełka. Bałam się jednak, że zrobi scenę w pracy i nie chciałam żeby inni widzieli, że dostałam jakieś prezenty od niego. Ja wiedziałam jaka była prawda jednak plotki w pracy mogły być okrutne. Wtedy zrozumiałam jak bardzo mnie w to wciągnął. Kryjąc jego głupie zachowanie, sama w to weszłam!
Położyłam wiersze na jego biurku. Napisałam mu również wiadomość, że chcę mu oddać resztę rzeczy ale w jakimś neutralnym miejscu. Później nie reagowałam już na niego. Udawałam, że go nie widzę. Prosił mnie chyba kilkanaście razy żebyśmy porozmawiali. Dla mnie nie było o czym. Miarka się przebrała.
Unikałam go wiele dni. W końcu złapał mnie samą w biurze i poprosił o rozmowę. Postanowiłam to wyjaśnić raz na zawsze. Tłumaczył się, że chciał dla mnie jak najlepiej, że nie rozumie czemu tak negatywnie zareagowałam, że on to wszystko robił z serca, z chęci pomocy, że nic tak naprawdę ode mnie nie oczekuje. Prosił żebyśmy zostali przyjaciółmi i żebym znów z nim zaczęła rozmawiać. Mówił, że ja sprawiam, że stał się lepszym człowiekiem, że dzięki mnie znów zaczął pisać i wierzyć w ludzi.
Zrobiło mi się bardzo smutno, bo z jednej strony chciałam w to wierzyć, z drugiej cała ta sytuacja mnie totalnie dusiła. Miałam wrażenie, że to jedna wielka pułapka na mnie a jednocześnie nie rozumiałam po co to wszystko. Jeżeli chciał tylko przyjaźni i weny twórczej, to nie musiał robić dosłownie nic - ani dawać mi prezentów, ani pomagać na siłę, kiedy ja w ogóle o tę pomoc nie prosiłam, po prostu mógł być sobą. Próbowałam dojrzeć jakąś jasną stronę całej tej sprawy ale nie udawało mi się to. Wiedziałam, że jak w to znów wejdę, to stracę swoją wolność. Część mnie nadal chciała wierzyć w naszą przyjaźń. Nawet nie wiedziałam czy mogę to tak nazwać...
Z tego całego napięcia i wewnętrznego dylematu, z chęci bycia asertywną, co mi akurat jakoś szczególnie nie wychodziło w danym momencie, aż pojawiły mi się łzy w oczach. Wtedy on spojrzał na mnie z tym samym uśmiechem i radością w oczach jak dawniej i powiedział:
-"Teraz już jestem pewien, że to ty! Twoje łzy mówią wszystko!"
- "Że co? Nic nie rozumiem!" - odpowiedziałam
- "Nie szkodzi. Ja już znam prawdę!" - i znów wpatrywał się we mnie jakby spotkał jakiegoś anioła. Poczułam, że chcę już wracać do domu. Umówiliśmy się, że nie będzie mi już więcej dawał prezentów ani pomagał jeśli o to nie poproszę, nie będzie się pojawiał pod moim domem i uszanuje moje decyzję i moją prywatność. Czysta przyjaźń i żadnych dziwnych ruchów od tej pory. Na wszystko się zgodził. Nie mogło być inaczej….
Kolejne dni i tygodnie były całkiem spokojne. Ciągle gdzieś tam był blisko mnie i patrzył na mnie tym swoim rozanielonym spojrzeniem ale już nie naciskał. Wiedział, że jak zrobi coś, co mi się nie spodoba, to się odetnę. Już powoli zaczynałam wierzyć, że oboje znaleźliśmy złoty środek a rozmowy nawet zdawały się być przyjazne i neutralne.
W międzyczasie Kostas stworzył już tyle wierszy, że wydawnictwo zgodziło się na wydanie jego kolejnej książki. Chciał żebym obiecała mu, że pojadę z nim do Aten przy jej oficjalnym wydaniu.
- "Nie ma mowy! Tam powinna być twoja żona i wasza córeczka, nie ja." - odpowiedziałam.
Próbował mi udowodnić, że jego żona i tak nigdzie nie pojedzie, bo odkąd pojawiło się dziecko, zachowuje się jak histeryczka, boi się gdziekolwiek ruszyć. Poza tym, to dzięki mnie stworzył ten tomik poezji i to mnie chciał go zadedykować. To była NASZA książka jak mówił!
-"A czy twoja żona o tym wie?" - zapytałam.
-"Oczywiście, wie że się przyjaźnimy i wie, że dzięki tobie piszę." - odpowiedział, choć jakoś mnie to nie przekonało. Poza tym nie podobał mi się sposób w jaki wypowiadał się o swojej żonie. Ewidentnie nas do siebie porównywał i to ja byłam tą idealną a ona nie.
Nie było szans żebym pojechała z nim gdziekolwiek i wiedział to doskonale.
Mijały kolejne dni, tygodnie, nie naciskał, utrzymywał bezpieczny dystans. Wydawało mi się, że wszystko wróciło do normy.
Pewnego dnia poprosił mnie o spotkanie, chciał mi coś powiedzieć i to koniecznie tego dnia. Akurat była sobota, dzieci pojechały do taty, jednak nie miałam wtedy żadnej ochoty na wyjście z domu. Odmówiłam jednak on nalegał. Poprosił mnie żebym pozwoliła mu przyjechać do mojego mieszkania dosłownie na kilka minut. Przyznam się szczerze, że do tej pory nie wiem dlaczego się zgodziłam. Chyba rzeczywiście byłam naiwna jak dziecko i dopiero uczyłam się co to znaczy asertywność. Po drodze zadzwonił do mnie z zapytaniem jaką chcę pizzę. Oj, wcale mi się to nie podobało.
Przyjechał trochę spięty. Zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim i o niczym. Wiedziałam, że cokolwiek to jest, nie powie mi tego od razu. Dałam mu więc czas i czekałam cierpliwie na to, co tak koniecznie musiał mi wtedy powiedzieć. No i w końcu wyszło szydło z worka. Okazało się, że praca, którą wykonywał i doktorat który robił, tak naprawdę były tylko przykrywką. W międzyczasie wykonywał też inną pracę, o której nie wiedział absolutnie nikt oprócz jednego księdza, przed którym się kiedyś wyspowiadał i który go bardzo skrytykował, no i teraz mnie. Z początku jakoś mnie to nie wzruszyło gdyż wiedziałam, że istnieją takie zawody i ktoś je musi wykonywać. Okazało się jednak, że dla niego był to wielki ciężar. Zaczęłam rozumieć dlaczego trzyma taki dystans do wszystkich i dlaczego nie miesza rodziny w sprawy związane z pracą. Wszystkie puzzle zaczęły wchodzić na swoje miejsce.
- "Ale czemu tak bardzo chciałeś mi to powiedzieć? Ja wcale nie muszę znać takich szczegółów odnośnie twojego życia." - zapytałam.
- "Bo jesteś jedyną osobą której dozgonnie ufam. Tylko tobie. Nikomu innemu. I nie chcę mieć przed tobą żadnych sekretów." - odpowiedział.
Nie wiedziałam co mam o tym myśleć. Z jednej strony miło jest słyszeć, że wzbudzasz w kimś takie zaufanie, z drugiej jednak poczułam, że chciał się podzielić ze mną tym ciężarem. No i czemu akurat wybrał mnie? Znaliśmy się tak naprawdę stosunkowo niedługo! To było dziwne. Potrzebowałam czasu żeby to przemyśleć i przegryźć. Nie do końca nawet miałam świadomość z czym tak naprawdę mam do czynienia. Postanowiłam zmienić temat.
Zdałam sobie również sprawę, że te kilka minut przerodziło się w dwie godziny. Zasugerowałam mu, że jest już późno jednak on wyjął notatnik z kieszeni i powiedział:
- "Daj mi coś napisać bo właśnie coś na mnie spłynęło, znowu mnie natchnęłaś."
Wiedziałam, że pisze o mnie. Nigdy mi nie dał do przeczytania tych wierszy, pokazywał mi jedynie te bardziej neutralne.
- "OK, to ja posprzątam talerze a ty dokończ zdanie. Później jednak się żegnamy. Robi się późno." - odpowiedziałam.
Jak wróciłam z kuchni, to nadal pisał. Po chwili spojrzał na mnie i powiedział:
- "Czy pozwolisz mi spać u siebie na kanapie?"
- "Że co?!?!" - prawie krzyknęłam.
- "Nie zrozum mnie źle, ja nic od ciebie nie chcę, po prostu przebywanie w twoim domu, wokół tych wszystkich rzeczy, będąc w twojej aurze, jest dla mnie ogromnym natchnieniem." - odpowiedział mi.
Przez ułamek sekundy zobaczyłam w swojej wyobraźni, że śpię a on stoi nade mną. Przeraziło mnie to totalnie. Kazałam mu natychmiast wracać do domu, do żony i dziecka. Jednak on jakby się zaciął. Stwierdził jedynie, że żony nie ma w domu i nikt go nie będzie szukał. Jego propozycja wydawała mi się totalnie abstrakcyjna. Chciałam żeby jak najszybciej wyszedł z mojego domu. Zaczęłam panikować. Podeszłam prędko do drzwi i otworzyłam je tak, żeby w razie czego móc zawołać sąsiada z mieszkania obok. Chyba podziałało ale nie na długo.
Wyszedł z domu, udało mi się zamknąć drzwi na wszystkie zamki jakie posiadałam, ale zaczął do mnie pisać próbując namówić mnie na zmianę zdania. Według niego nie było w tym nic złego, chciał po prostu pisać leżąc na mojej kanapie. Dla mnie to było chore. Dostałam ataku paniki tego dnia. Najlepsza lekcja asertywności jaką mogłam mieć.
Gdy się obudziłam, zaczęło do mnie dochodzić to, kim on tak naprawdę jest i czym się zajmuje. Zupełnie to ze mną nie rezonowało. W życiu bym się czegoś takiego nie podjęła. W kolejnych dniach zaczęłam go unikać ale nawet tego nie zrozumiał! Kontynuował ujawnianie mi kolejnych sekretów. Mówił, że czuje się o wiele lepiej i dziękuje Bogu że mnie zesłał i może się tym ze mną podzielić. Ale ja nie chciałam o tym wszystkim wiedzieć! Czułam, że przerzuca cały ten ciężar na mnie. Bycie "wybranką" i tą “jedyną” mnie osaczało i dusiło.
Powiedziałam mu wprost, że nie zgadzam się z tym co robi i nie chcę absolutnie nic wiedzieć na ten temat. Zaczęłam też się bać - jego i ogólnie. Wiedziałam, że nie powinnam znać tych informacji. Znów mnie osaczał. Czułam to. Momentalnie zamówiłam nowy telefon. Nie chciałam mieć żadnego sprzętu od niego i strasznie pożałowałam, że pozwoliłam mu wejść do domu.
Na dodatek, chciał za wszelką cenę zmusić mnie do uczestnictwa w wydaniu książki, żebym chociaż ustaliła kolejność wierszy lub zaprojektowała okładkę - cokolwiek, co by sprawiło, żebym poczuła się współautorką książki. Według niego było to nasze wspólne dzieło. Ja niestety tego tak nie odbierałam i wcale nie miałam ochoty w tym uczestniczyć. Nie chciałam robić nic, co ze mną nie rezonowało. Nie czułam się z tym dobrze.
Moje całe ciało reagowało negatywnie na tę sytuację. Próbowałam tłumaczyć, że nie wezmę w tym udziału, że to jego książka, jego praca, nie chciałam żeby mnie w to mieszał, nawet mu przypomniałam, że obiecał że będzie zawsze akceptował moje decyzje. Jednak jakby nie docierało to do niego. W jego mniemaniu wydanie książki - naszej książki! - tak samo jak podzielenie się jego życiowym sekretem, to było największe z możliwych wyróżnień. Dla mnie niestety zadziałało to jak pętla na szyi. Zaczęłam się dusić. Czułam, że pod przykrywką zainteresowania, oddania, nawet miłości, chciał pozbawić mnie wolnej woli.
Zaczęłam odcinać się z prędkością światła. Wręcz bałam się go! On nadal nie rozumiał dlaczego tak na niego reaguję. Zachowywał się jakby wiedział coś, o czym ja nie miałam zielonego pojęcia, był nawet pewien, że któregoś dnia przestanę uciekać, a jednocześnie dawało mu to pozwolenie na wchodzenie z buciorami w moje życie kiedy tylko chciał. Miałam wrażenie, jakby czuł, że jestem jego własnością. Im bardziej się oddalałam, tym robił się bardziej niecierpliwy, wręcz natarczywy. Wrócił do prób pomagania mi, obiecywał, że znajdzie mi nową pracę, że ma tyle znajomości dzięki którym wszystko się uda, jednak wiedziałam, że to brednie. Gdybym odniosła sukces, to komu wtedy by mógł pomagać? Jego celem było sprawienie, abym była od niego zależna.
Chciałam żeby w końcu zniknął z mojego życia i nawet zaczęłam myśleć o wcześniejszej zmianie pracy. Znajomi zauważyli, że coś się dzieje, że go unikam. Zaczęli pytać co mi zrobił. Znali mnie, wiedzieli, że jestem fair ze wszystkim co robię. Od razu pomyśleli, że to z nim coś jest nie tak. Miałam wrażenie, że zaraz wybuchnę i wszystko im powiem. I nie obchodziło mnie to jakie będzie to miało dla niego konsekwencje. Nie chciałam już dłużej uczestniczyć w jego gierkach.
Pewnego dnia powiedziałam mu wprost, że nie chcę mieć z nim nic do czynienia, że nie mam ochoty nic więcej o nim wiedzieć i żeby skasował wszystkie moje kontakty. Moja intuicja wręcz krzyczała, że mam uciekać, a ciało reagowało atakami paniki jak zjawiał się w okolicy. Próbował wszystkiego żeby mnie zatrzymać.
Wróciłam do domu i zaczęłam przygotowywać jedzenie dla dzieci i bratanicy aż tu nagle usłyszałam dzwonek telefonu. Kostas. Nie odebrałam. Zadzwonił kolejny raz i kolejny... Nagle usłyszałam jednocześnie domofon i telefon. Momentalnie podniosłam słuchawkę. Zapłakany Kostas prosił mnie o wpuszczenie do domu. Chciał koniecznie ze mną porozmawiać.
Dla mnie to był ostateczny czas by ustalić wyraźną granicę. I tak już powinnam to zrobić o wiele wcześniej. To już wyglądało na obsesję. Wiedziałam doskonale, że popełniłam wtedy ogromny błąd pozwalając mu zbliżyć się do mnie po raz kolejny. Kazałam mu natychmiast odejść i powiedziałam, że niepokoi zarówno mnie, jak i moje dzieci oraz mojego gościa. Wcale go to nie obchodziło! Jego ból i poczucie odrzucenia były dla niego najważniejsze. Chciał koniecznie wejść na górę i porozmawiać nawet przy osobach trzecich. Nie było nawet takiej opcji żebym zafundowała dzieciom takie widowisko.
Płakał i wydzwaniał do mnie bez przerwy. Było gorąco i miałam wszystkie okna otwarte. Przeraził mnie fakt, że on może stać pod domem i nas podsłuchiwać. Powiedziałam mu, że jak zaraz nie odejdzie, to zadzwonię na policję. Na wszelki wypadek zamknęłam wszystkie okna i zasłoniłam żaluzje.
Niestety na tym się nie skończyło. Zaczął bombardować mnie wiadomościami, mailami. Gdy go blokowałam, to dostawałam wiadomość z innego adresu, innych numerów, nawet zagranicznych. Prośby zamieniły się w groźby. Według niego byłam jakimś potworem bez serca, który zniszczył “wszystko”. Ale co tak naprawdę? Tego niestety nie rozumiałam… Nic nigdy się pomiędzy nami nie wydarzyło. Dla mnie od początku był tylko przyjacielem i wyjaśniłam mu to chyba ze 100 razy. On też do końca twierdził, że to tylko przyjaźń, że jestem dla niego jak siostra. Ale słowa mogą często kłamać… Jednak intuicja nigdy! Często miałam takie poczucie, że on nawet nie odbierał mnie jako osobnej istoty. Zachowywał się jakbym była jego własnością. Jego pomoc (o którą nawet nie prosiłam!) była jak nadużycie, jak nadużywanie mojej wolnej woli.
Ciągle mi powtarzał, że wszyscy go uwielbiali i byli niezmiernie wdzięczni za każdą jego pomoc. Tylko ja nigdy nie doceniłam jego jako osoby oraz jego czynów, a przecież on chciał mi dać wszystko. Nawet ci, którzy zwykle robią rzeczy żeby się przypodobać innym muszą czasem zrobić sobie przerwę. Co za dużo, to niezdrowo… Tyle razy chciałam się zdystansować do niego jednak on robił wszystko żeby temu zapobiec! Przypominał mi również, że pewnego dnia poznam prawdę i przestanę przed nim uciekać. Moją prawdą jednak było to, że jego obecność mnie dusiła. Jego nigdy niekończąca się chęć zwrócenia mojej uwagi wysysała ze mnie całą energię. Nawet jego miłość była wręcz niebezpieczna! Chciałam żeby zniknął z planety Ziemi… Na zawsze!
Jego słowa stały się niemiłe i oschłe, wręcz bolesne. Próbował udowodnić mi jakim jestem strasznym człowiekiem, jak bardzo go skrzywdziłam. Rzeczywiście - chciałam być niezależną istotą i móc stworzyć swoje życie na własnych zasadach i według moich wartości. Nie jego. Nie byłam nim i tego za żadne skarby nie potrafił zrozumieć… Jeżeli walka o moją niezależność i wewnętrzny spokój wiązała się ze skrzywdzeniem go, to niestety byłam na to gotowa. Poza tym, spróbowałam już wszystkiego i nic nie zadziałało. On był ciągle przy mnie!
O ile ja od początku mówiłam mu wprost czego może a czego nie ode mnie oczekiwać, jego zmiana w zachowaniu była ogromna. Od tego uśmiechu w oczach, który zawsze był zauważalny jak na mnie patrzył, przeszedł na nienawiść widniejącą w każdym jego spojrzeniu. Była tam jedynie odraza, wstręt. Jednak nadal mnie śledził. Wyglądało to wręcz na manię prześladowczą. Bałam się włączyć rano telefon lub zajrzeć do skrzynki odbiorczej. Jak wychodziłam z domu, to rozglądałam się na wszystkie strony czy gdzieś nie stoi. Nawet bałam się podsłuchów w salonie. Próbował próśb, szantaży emocjonalnych, nawet gróźb. Nie dawał za wygraną. Już sama tak naprawdę nie wiedziałam o co mu chodziło. Od chęci zatrzymania mnie w swoim życiu zaczął robić wszystko żeby mnie zranić. Sam mnie odpychał swoim zachowaniem, a jednocześnie nie mógł przestać o mnie myśleć. To był rodzaj sytuacji - “dopóki jesteś przy mnie, to będę cię traktować jak księżniczkę, jednak jak spróbujesz odejść, to cię zniszczę”. Ja się go zwyczajnie bałam. Był dla mnie niepoczytalny. Nie wiedziałam co jeszcze mógł zrobić w tej swojej manii prześladowczej.
Spróbowałam chyba wszystkiego ale on nie dawał za wygraną. W końcu postanowiłam, że zagram w jego grę i napisałam mu, że jeśli natychmiast nie przestanie mnie nachodzić, to pójdę na policję i pokażę im wszystkie maile. Do tego, opowiem całą historię, nawet jego sekret kolegom z pracy, jego żonę też znajdę. Żeby zabrzmiało to bardziej wiarygodnie, poprosiłam koleżankę z jego biura aby porozmawiała z nim w moim imieniu oraz kolegę, który był o głowę ode mnie wyższy (od niego chyba o dwie) aby również zamienił z nim dwa słowa. Poskutkowało. Nie napisał do mnie więcej choć jego negatywną energię na przemian z pozytywną mogłam czuć jeszcze bardzo długo. Jego umysł i całe wnętrze aż wrzały.
Pamiętam, że napisał mi kiedyś:
-"Wydobyłaś z mojego wnętrza moje najczarniejsze oblicze jakie kiedykolwiek miałem. Pokazałaś mi moją drugą twarz, o której nawet nie zdawałem sobie sprawy, że istnieje."
Przypomniałam sobie to zdanie jak myślałam ostatnio o swoim fałszywym bliźniaczym płomieniu, o tym, jak w ciągu zaledwie kilku dni/tygodni przeszłam z miłości do alergii na wszystko co było z nim związane. Jak pokazał mi moje czarne zakamarki, o których nie miałam pojęcia że w ogóle istnieją.
Nie było to przyjemne, to był istny koszmar. Jednak teraz jestem mu niezwykle wdzięczna ponieważ wiem, że pokazał mi to, co było we mnie do uleczenia. Nie tylko dał mi do zrozumienia kim NIE jestem, ale też kim tak naprawdę jestem. Dzięki niemu również zrozumiałam, kto jest moim prawdziwym bliźniaczym płomieniem. Wszystko to było dokładnie zaplanowane wcześniej. Jestem o tym święcie przekonana. Mimo tego, że obecnie nie chcę go zobaczyć nawet namalowanego na obrazku, to jestem mu bardzo wdzięczna i wiem, że wszechświat specjalnie zesłał mi go po to, abym wyczyściła wszystko to, co we mnie było najgorsze przed otwarciem się całkowicie na swojego prawdziwego bliźniaka. Ale o tym w moich kolejnych postach.
Jeżeli chodzi o Kostasa, to mogę mieć jedynie nadzieję, że on również odbębnił swoją lekcję i zrozumiał jaka była moja rola w jego życiu. Pokazałam mu jego ciemną stronę aby mógł ją w sobie uleczyć. Jestem pewna, że nie był to łatwy proces dla niego. Dla mnie na pewno była to ogromna lekcja asertywności i wyznaczania wyraźnych granic. Dziwnie się czuję w roli fałszywego płomienia, bo nigdy świadomie bym nikogo nie skrzywdziła, jedynie w momencie zagrożenia. Jednak chcę wierzyć, że tak, jak ja czuję wdzięczność do mojego fałszywego bliźniaka, tak on również do mnie. Mam nadzieję, że po czasie zrozumiał, że tak miało być, że wszechświat zaplanował całą tę historię. I to dla jego dobra.
Alexandra FreeSoul
Jesteś na drodze bliźniaczych płomieni i zastanawiasz się jak dojść do unii w sobie/z bliźniaczym płomieniem?
Potrzebujesz wsparcia lub wskazówek odnośnie decyzji, które powinieneś podjąć w swoim życiu, odnośnie kierunku, który powinieneś obrać?
Chciałbyś uleczyć zdarzenia z przeszłości/poprzednich żyć i uwolnić się od nich energetycznie oraz emocjonalnie raz na zawsze?
Chcesz odnaleźć prawdziwą drogę swojej duszy i żyć pełnią szczęścia?
Chciałbyś poznać o czym tak naprawdę marzy twoja dusza i jak to osiągnąć?
Chcesz mieć wgląd w to, co może wydarzyć się w przyszłości?
Masz poczucie, że stoisz w miejscu lub zataczasz w życiu ciągle te same kółka/przechodzisz te same cykle?
Chcesz nauczyć się słuchać swojego serca i intuicji oraz nawiązać kontakt ze swoim wyższym ja?
Chcesz uleczyć siebie, wszystkie swoje wewnętrzne blokady, swoje wewnętrzne dziecko, uwolnić się od niesłużących Ci już starych schematów myśleniowych, negatywnych programów i traum emocjonalnych?
Chcesz odnaleźć miłość i założyć zdrowy, partnerski związek?
Cokolwiek stoi na drodze do Twojego spełnienia, martwi cię, sprawia, że obniżają się Twoje wibracje i nie żyjesz pełnią szczęścia w tu i teraz - możesz sobie pomóc korzystając z prowadzenia wyższego ja/źródła/przewodników duchowych.
Zapraszam Cię na sesje:
W celu zapoznania się ze wszystkimi dostępnymi usługami oraz cennikiem i promocjami zapraszam do:
Polub Free Soul - Polska na Facebook'u:
Dołącz do grupy na Facebook'u:
FREE SOUL POLSKA - UNIA W SOBIE (BLIŹNIACZE PŁOMIENIE CHANNELING HIPNOZA)
Zasubskrybuj kanał Free Soul Polska na YouTube:
Jeżeli moje artykuły wydają Ci się pomocne i czujesz potrzebę wsparcia mojej pracy w ramach wymiany energii, możesz to zrobić dokonując dobrowolnej wpłaty na jedno z kont:
PLN: PL46 1140 2004 0000 3102 7563 3134
€: GR52 0172 2860 0052 8608 5839 763
PayPal: freesoulblog@outlook.com
Dziękuję!
Comments