Odkąd dałam się poprowadzić intuicji i moje życie totalnie się zmieniło (oczywiście na lepsze!), to początkowo omijałam również szerokim łukiem wszelkie teorie psychologiczne… Według moich obserwacji, opierały się one jedynie na logicznej analizie, dotyczącej tylko i wyłącznie naszego obecnego życia - co oczywiście może być przydatne, aczkolwiek wcale nie musi dawać pełnego obrazu problemu, jaki zaistniał w naszej rzeczywistości.
Podczas mojej pierwszej i jedynej sesji hipnozy u innego terapeuty zrozumiałam, że jestem wielowymiarową istotą nieśmiertelną, a moja historia sięga tysięcy lat wstecz… I wtedy już było dla mnie jasne, czemu psychoterapia, którą przeszłam podczas rozwodu z mężem pomogła, jednak nie rozwiązała moich problemów - zwyczajnie sięgały one poprzednich żyć, innych realiów. Żaden typowy terapeuta, bazujący tylko i wyłącznie na moich dotychczasowych doświadczeniach jako Aleksandry, nie był w stanie do nich dotrzeć, a tym bardziej ich zrozumieć.
Od kilku lat stosuję autohipnozę, gdzie łączę się systematycznie z moim wyższym ja i dostaję wszelkie potrzebne mi odpowiedzi. Uleczyłam w sobie mnóstwo i proces nadal trwa. Jednak zdarza się, że aby zrozumieć lepiej jakieś ziemskie programy, które są nadal aktywne w mojej podświadomości, lub zauważalne w zachowaniu innych ludzi, moje wyższe ja kieruje mnie najpierw do książkowej teorii. Przeważnie mam przeczytać jakiś konkretny rozdział i zrozumieć schemat działania danej osoby. Muszę go rozpoznać, nazwać, po czym dostaję konkretne wskazówki jakie kroki powinnam podjąć, aby uleczyć daną sytuację lub chronić siebie. Zwykle odpowiedzi, które dostaję nie mają nic wspólnego z naukowymi wywodami, znajdującymi się w dalszej części książki… Rozwiązania są zawsze o wiele prostsze i pełne bezwarunkowej miłości (do siebie, do innych, choć często z dodatkową radą utrzymania zdrowych granic).
Ostatnio mój wewnętrzny proces skupiony jest na uleczaniu wszystkiego, co związane jest z moim ciałem i ogólnie z cielesnością (zdrowa dieta, gimnastyka, intymność, uziemienie). Podczas autohipnozy zostałam pokierowana, na zainteresowanie się tematem tantry oraz na wzięcie udziału w konkretnych warsztatach o tejże właśnie tematyce. Jednak mój poziom wiedzy na ten temat jest minimalny, a same warsztaty skierowane są dla osób zaawansowanych. Instruktorzy poradzili mi, abym zgłosiła się do nich w przyszłości, jak już będę miała jakieś doświadczenie. Jednak kiedy ja CZUJĘ, że mam coś zrobić lub gdzieś być, to tam będę, choćby się świat zawalił! Po dłuższej rozmowie dostałam listę książek i praktycznych ćwiczeń do przerobienia przed końcową decyzją, czy rzeczywiście będę mogła wziąć udział w warsztatach.
Miło zadziwił mnie fakt, że pierwsza książka na liście, wcale nie dotyczyła tematyki tantry, a relacji między partnerami - dokładniej sposobu, w jaki przywiązujemy się do danego partnera, przyczyn z jakich to robimy i powodów, z jakich wchodzimy w konkretny związek. Książka typowo psychologiczna, jednak absolutnie godna polecenia:
“Partnerstwo bliskości. Jak teoria więzi pomoże ci stworzyć szczęśliwy związek”
(“Attached: The New Science of Adult Attachment and How It Can Help You Find and Keep Love”)
Zgodnie z teorią więzi, każda osoba zachowuje się w związkach na jeden z trzech różnych sposobów (źródło - Amazon):
* LĘKOWY - osoby te często skupiają się aż za bardzo na swoich związkach i mają tendencję do martwienia się o zdolność partnera do odwzajemniania miłości.
* UNIKAJĄCY - ludzie utożsamiają intymność z utratą niezależności i nieustannie starają się minimalizować bliskość.
* BEZPIECZNY - ludzie czują się komfortowo w intymności i zwykle są ciepli i kochający.
Gdy zaczęłam czytać książkę, odnajdywałam część siebie w większości z podanych opisów, co mnie bardzo zaciekawiło. W końcu podjęłam się testu zawartego w książce w celu ustalenia do której grupy ostatecznie należę. Stało się coś zupełnie niesamowitego. Zrozumiałam, że wewnątrz mnie istniał podział na “nową ja”, jak i “starą ja”. Zaczęłam zauważać, że odpowiedzi jakie dawałam teraz, były zupełnie odmienne od tych, które bym dała jeszcze dwa lata temu. Zaciekawiło mnie to niezmiernie i zaczęłam siebie obserwować. Z początku nie wiedziałam o co w tym wszystkim chodzi. Czy była możliwość, że aż tak bardzo się zmieniłam?`
Odpowiedzi przyszły dość szybko… Oczywiście dostarczył mi ich mój bliźniaczy płomień.
Moje relacje z przeszłości były kontynuacją tego, co widziałam w swoim domu, obserwując swoich rodziców - czyli więź lękowa idąca w parze z unikającą. Najgorsze z możliwych połączeń…
Spojrzałam w przeszłość na swój 15-letni związek z moim byłym mężem i aż się wzdrygnęłam. Nie było go nigdy przy mnie. Ciągle coś lub ktoś był ważniejszy niż ja. Zawsze jedną nogą był poza relacją. A ja co robiłam? Zamartwiałam się, goniłam, robiłam wszystko, aby było mu ze mną dobrze, próbowałam zwrócić na siebie uwagę na każdy z możliwych sposobów. Nadaremnie… Im bardziej się starałam, tym on oddalał się ode mnie coraz bardziej… I w końcu wybrałam siebie i odeszłam. O jakieś 14 lat za późno, ale cóż… Nic nie dzieje się bez przyczyny.
Gdy tylko odeszłam, usłyszałam od niego, że jestem kobietą jego życia. Chciał kupić mi dom (tak, ten rodzinny dom z ogródkiem, z psem i dziećmi bawiącymi się w piasku, o którym zawsze marzyłam). Jednak nie dałam już się nabrać… Nie było odwrotu...
Minęło już ponad 5 lat odkąd jestem sama. Zdarzało się, że interesowali się mną inni mężczyźni, jednak bardzo szybko rozpoznałam to samo zachowanie z ich strony i swoją reakcję na nich. Dzięki temu dałam jeszcze większy nacisk na uleczenie swojego wnętrza i obiecałam sobie, że nie wpakuję się już nigdy więcej w tego typu relację.
Myślałam, że idzie mi to bardzo dobrze. Miałam wieloletnie doświadczenie w natychmiastowym rozpoznawaniu mężczyzn, którzy nie potrafili otworzyć się na prawdziwy związek. Poza tym polubiłam tak bardzo czas spędzany z samą sobą i na rozwijaniu swoich unikalnych talentów, że jakoś partnerstwo zeszło na dalszy plan. Po tylu latach poświecania się innym ludziom, byłam to sobie winna. Chciałam stworzyć przyjazne życie dla siebie i dla swoich dzieci oraz nadrobić stracony czas z samą sobą. I był to cudowny i twórczy okres...
Jednak w najmniej oczekiwanym momencie pojawił się mój bliźniaczy płomień. Rozpoznałam go dość szybko, choć akceptacja samego połączenia i procesu trwała prawie rok. Gdy po długim okresie separacji odnowiliśmy kontakt, wcale nie wyglądało to jak miesiąc miodowy, o którym tak często sie mówi. Niby nic złego się nie działo między nami, a jednak moja intuicja zaczęła bić na alarm praktycznie od razu. Relacja początkowo systematycznie się pogłębiała, po czym znienacka zeszła zupełnie na inny tor. Nie wiedziałam dokładnie co się dzieje, ale czułam, że tam nie ma miejsca dla mnie, że chcę się odciąć.
I zaczęła się kolejna walka serca z rozumem. O dziwo serce mówiło mi tym razem:
-“Odpuść, to nie jest dla ciebie dobre. Wybierz siebie.”
A rozum mówił:
-“To twój bliźniaczy płomień. Z nikim innym nie będziesz miała takiego połączenia na poziomie dusz i serc. Tak długo czekałaś i teraz chcesz uciec? Przecież masz go kochać bezwarunkową miłością”.
Nie ukrywam, że już nic z tego nie pojmowałam. Zarówno serce, jak i rozum miały rację. Tylko co wybrać?
W końcu POCZUŁAM całą sobą, że czas się odciąć… Dziwne mi się to wydawało. Zawsze moja intuicja i moje wyższe ja prowadziły mnie czysto ku unii z bliźniakiem. Jednak podczas autohipnozy dostałam potwierdzenie, że podjęłam słuszną decyzję. Usłyszałam, że wybrałam swoje marzenia i miłość do siebie samej - i tak właśnie powinno być. Nie tkwiłam w niezdrowej relacji tylko dla zasady. Dodatkową radą było to, że mam się nauczyć żyć ze świadomością, że nigdy nie będziemy razem... I odnaleźć w tym... szczęście…
Posłuchałam intuicji i wyższego ja.... I odnalazłam szczęście… W bardzo krótkim czasie… Bez niego… W ciągu niespełna miesiąca dostałam potwierdzenie, że udało mi się osiągnąć unię w sobie...
Wtedy jeszcze do końca nie wiedziałam dlaczego tak się stało, co moja intuicja wyczuła i sprawiła, że odeszłam od osoby, którą kochałam. Było jednak we mnie takie głębokie poczucie, że to nie jest dla mnie dobre...
Odpowiedzi przyszły w swoim czasie...
Gdy zaczęłam robić test z książki, przy większości pytań chciałam wybrać dwie totalnie odmienne odpowiedzi. Moje stare ja, które powiązane było ściśle z doświadczeniami z moim byłym mężem, odpowiadało zawsze pod kątem więzi lękowej. Było tam dużo nieufności, obawy o kolejną zdradę, poczucie samotności, braku zrozumienia i miłości. Natomiast moje nowe ja wiedziało kim jest, czego chce, czego oczekuje od partnera, na co się zgadza, a na co nie. Najważniejsze jednak było to, że moje nowe ja słuchało się tylko i wyłącznie intuicji. I tam był spokój, pewność siebie, zaufanie do swoich możliwości, do partnera, przekonanie, że wszechświat skieruje na moją drogę odpowiednią osobę, wiara w bezwarunkową miłość i oddanie. Moje nowe ja wybierało wszystkie odpowiedzi pod kątem bezpiecznej więzi. I to było cudowne!
Zaczęłam obserwować swoje własne zachowanie w stosunku do bliźniaka. Nie było tam zazdrości, nie było tam proszenia o miłość i o to, aby zwrócił na mnie uwagę. Nie było potrzeby sprawdzania go w jakikolwiek sposób. Nie było tam najmniejszej chęci manipulacji. Była cierpliwość, zaufanie, miłość i zrozumienie. I poczułam się z siebie dumna. Zrozumiałam, że w końcu w sobie uleczyłam coś, co ciągnęło się za mną przez całe życie. Ogarnęła mnie taka miłość do samej siebie i wdzięczność, że nauczyłam się słuchać serca i intuicji, zamiast logicznego umysłu. Dzięki temu wszystko było takie proste i przejrzyste. Zwyczajnie CZUŁAM, co jest dla mnie dobre, a co złe. Nie potrzebowałam żadnego logicznego dowodu, aby podjąć natychmiastowe działanie w odpowiednim kierunku.
Jednak zaciekawił mnie fakt, że skoro zareagowałam na bliźniaka w sposób “bezpieczny”, byłam z nim szczera od początku do końca, nie próbowałam naciskać, nie próbowałam go zmieniać, a jednocześnie byłam autentyczna, pozostawałam wierna sobie i swoim marzeniom, to czemu nie wyszło? Momentalnie usłyszałam w głowie słowo “avoidant” (unikający). Zszokowało mnie to! Czyżby on również należał do grupy unikającej głębszych relacji?
- “Niemożliwe” - powiedział umysł - “Jesteś na drodze bliźniaczych płomieni. To normalne, że ktoś ucieka, a ktoś goni”
- “NIGDY WIĘCEJ” - powiedziało serce - “Zasługujesz na wszystko, co najlepsze. Nie gódź się na nic, co jest dla ciebie krzywdzące, co oddala cię od samej siebie”.
I rzeczywiście poczułam, po raz kolejny, że serce ma rację…
Wiedziałam, że relacja bliźniaczych płomieni, to w przeważającej mierze proces uleczania siebie, nie romantyczny związek. Czy rzeczywiście mój bliźniak pojawił się w moim życiu by ostatecznie uleczyć we mnie również sposób, w jaki tworzyłam relacje z mężczyznami? Nie mogło być inaczej...
Zaczęłam przyglądać się głębiej moim doświadczeniom z nim związanych. Wcześniej, to były tylko odczucia, intuicja, która sprawiła, że odcięłam się nie rozumiejąc tak do końca dlaczego. Teraz, trzymając w rękach tę książkę i czytając szczegółowe opisy, zrozumiałam, że nieświadomie już wtedy poczułam, że nie może mi dać tego, o czym marzyłam. Nigdy nie poświęciłby swojej wolność i niezależność, swojego dotychczasowego życia dla mnie. Zwyczajnie w jego oczach na to nie zasługiwałam...
Zdałam sobie sprawę ile było takich niewinnych znaków, których nawet wtedy nie zauważałam, jakich logiczny umysł nie wyłapał. Jednak intuicja od razu wszczęła alarm. I tak powoli przychodziły do mnie pojedyncze sceny. Zaczęłam świadomie rozumieć, dlaczego nie czułam się wcale dobrze w tej relacji, którą niby powinna kierować bezwarunkowa miłość…
Nie mogłam być w niej sobą… Musiałabym się dopasować do jego rzeczywistości, do jego programu dnia, do jego planów na przyszłość. Musiałabym zakopać swoje własne marzenia i zapomnieć o prawdziwej rodzinie, o partnerskim związku, o prawdziwej, szczerej miłości bez manipulacji, kłamstw i osób trzecich pomiędzy nami… Musiałabym zapomnieć o sobie...
Nawet gdybym po raz kolejny się poświęciła i dała mu najlepszą część siebie, to znów otrzymałabym niewiele w zamian...
Wystarczyło wsłuchać się w swoje potrzeby i sprawdzić, czy zostaną one rozpoznane, zauważone, potraktowane z miłością i uwagą.
Wystarczyło powiedzieć wprost, od razu, jakie mam cele w życiu, wartości i jak chciałabym, aby wyglądała moja przyszłość, żeby zrozumieć, czy patrzymy w tym samym kierunku…
Wiedziałam już kim jestem, czego chcę od życia, co mogę komuś zaoferować, a także na co zasługuję...
Zasługiwałam na kogoś, kto nawet mieszkając po drugiej stronie kuli ziemskiej, znajdowałby każdy możliwy pretekst, aby być przy mnie - jak nie fizycznie, to w postaci wiadomości, rozmowy telefonicznej… Nie kogoś, na kogo odpowiedź musiałam czekać kilka godzin, nawet kilka dni, mimo tego, że regularnie wchodził do internetu. Nie kogoś, kogo głos mogłam usłyszeć jedynie w weekendy, o ile nie miał czegoś ważniejszego lub ciekawszego do zrobienia…
Zasługiwałam na kogoś, kto tak potrafił zaplanować swój dzień i ogólnie swoje życie, aby stworzyć jak najlepsze, kochające i bezpieczne warunki dla mnie… Miejsce, w którym mogłam czuć się mile widziana i oczekiwana z niecierpliwością. Nie kogoś, u kogo na liście najważniejszych spraw, obowiązków i ludzi zajmowałam jedno z ostatnich miejsc…
Zasługiwałam na kogoś, kto tuż po przebudzeniu pragnął kontaktu ze mną, kto chciał podzielić się swoim serdecznym “Dzień dobry. Miłego dnia”, co oznaczało - “Myślę, tęsknię, jesteś dla mnie ważna, chcę być częścią twojej rzeczywistości również dzisiaj, chcę sprawić, aby twój dzień był jeszczę piękniejszy”. Nie kogoś, kto przypominał sobie o mnie, jak już nie miał nic innego do roboty.
Zasługiwałam na kogoś, kto kieruje się sercem i miłością. Kogoś, kto działał w sposób autentyczny, spontaniczny. Nie kogoś, kto czekał najpierw na mój ruch, rozliczał mnie ze wszystkich podejmowanych działań i dopiero na koniec decydował jak postąpić w stosunku do mnie - czy zasługuję na miły gest, czy jednak nie?
Zasługiwałam na kogoś, kto był szczery, wyrażał jasno i przejrzyście swoje emocje (nawet te negatywne) i uczucia w stosunku do mnie. Nie kogoś, przy kim musiałam nieustannie zgadywać co do mnie czuje, co ode mnie chce i co planuje odnośnie naszej relacji.
Zasługiwałam na kogoś, kto znał doskonale swoją wartość i kochał siebie na tyle, że nie czuł potrzeby, aby pomniejszać mnie w żaden sposób, manipulować, czy specjalnie wzbudzać we mnie zazdrość i wymuszać walkę o niego.
Zasługiwałam na kogoś, przy kim mogłam czuć się kochana, jedyna, wyjątkowa. Nie kogoś, kto był wszędzie i nigdzie, kto zwracał uwagę na wszystkie inne kobiety, zamiast skupić się na mnie i na stworzeniu prawdziwej, głębokiej więzi między nami.
Zasługiwałam na kogoś, kto był na tyle dojrzały, aby mógł postawić wszystko na wyrozumiały, partnerski, uczciwy, pełen miłości związek - rodzinę. Nie kogoś, kto bał się głębszych uczuć i relacji i szukał jedynie płytkiej, tymczasowej przygody.
Zasługiwałam na kogoś, kto chciał być przy mnie w dobrych i złych momentach, na którego szczególnie mogłabym liczyć w trudnych chwilach. Nie kogoś, kto pojawia się tylko wtedy, kiedy ma ochotę na zabawę i flirt.
Zasługiwałam na kogoś, kto mógł pokochać mnie tak bardzo, że byłby w stanie poświęcić dla mnie wszystko - nawet swoje dotychczasowe, pięknie zaplanowane życie. Nie kogoś, kto boi się zaryzykować i wybiera zawsze łatwiejszą i szybszą drogę.
Zasługiwałam na wszystko to i jeszcze więcej… I nie godziłam się już na nic, co nie było moje… Po raz kolejny droga bliźniaczych płomieni nauczyła mnie czegoś ważnego - trzeba być autentycznym, wiernym swoim marzeniom, pokochać siebie samego tą bezwarunkową miłością i nie godzić się na nic, co nie jest nasze i nie pozwala nam być sobą. Nawet jeśli ceną za to będzie ucięcie wszelkich kontaktów z bliźniakiem.
Po raz kolejny mój bliźniaczy płomień zmobilizował mnie do uleczenie w sobie czegoś, co wcale nie było łatwe - to była moja rzeczywistość, którą żyłam od dziecka. Tylko takie niezdrowe relacje znałam. Praca z intuicją i z miłością własną jednak pokazała mi, że istnieją inne, piękniejsze ścieżki na jakie mogę pokierować swoje własne życie.
Nadal wierzę, że znajdzie się ktoś, kto doceni moją wartość i będzie chciał przyjąć moją miłość i zaoferować mi w zamian swoje prawdziwe, głębokie uczucia. Jeżeli nie będzie to mój bliźniaczy płomień - nie szkodzi. Nie mam mu tego za złe. W tym procesie nie ma winnych, lepszych i gorszych. Zwyczajnie każdy z nas musi pozostać wierny swoim marzeniom - ale takim, pochodzącym prosto z serca, nie z logicznego umysłu. I jeżeli ta druga osoba ma stać się ich częścią, to wszechświat już o to zadba…
Mój bliźniak zawsze będzie w moim sercu, jednak chciałabym teraz podarować miłość tej osobie, o której do tej pory zawsze zapominałam i stawiałam na ostatnim miejscu - sobie…
Jestem jej to winna...
Alexandra FreeSoul
Jeżeli moje artykuły wydają Ci się pomocne, wesprzyj moją pracę dokonując dobrowolnej wpłaty (w ramach wymiany energii) na konto:
PLN: PL46 1140 2004 0000 3102 7563 3134
€: GR52 0172 2860 0052 8608 5839 763
PayPal: freesoulblog@outlook.com
Dziękuję!
Polub Free Soul - Polska na Facebook'u:
Dołącz do grupy na Facebook'u:
FREE SOUL POLSKA - UNIA W SOBIE (BLIŹNIACZE PŁOMIENIE CHANNELING HIPNOZA)
Zasubskrybuj kanał Free Soul Polska na YouTube:
Comments